Lofoty zimą – żeglujemy po magicznym archipelagu Norwegii

 Magiczne Lofoty, najpiękniejsze miejsce w Norwegii, cudowna kraina, idealne miejsce na obserwacje zorzy polarnej… Uff, te i inne podobne opisy dotyczące Lofotów docierały do nas, gdy tylko bardziej zaczęliśmy interesować się tym miejscem. Nie była to może nasza główna destynacja, jeśli chodzi o podróżnicze marzenia w najbliższym czasie, ale opisy tego miejsca, a może po prostu dobry marketing nie wątpliwie coraz bardziej nie dawały nam spokoju… Do tego stopnia, że postanowiliśmy jednak zmienić trochę nasze plany i zdecydowaliśmy udać się tutaj już zimą. A skoro lubimy żeglarstwo to dlaczego i nie dostać się tutaj na pokładzie jachtu? Norwegia, zima, jacht – tego jeszcze nie przerabialiśmy, więc pomysł tym bardziej zaczął nam się podobać. Zapraszamy wobec tego najpierw na film z naszej cudownej zimowej wyprawy.

          Była to podróż wieloetapowa: najpierw lot z Berlina do Oslo, przesiadka i dalej Oslo – Bodo. Z lotniska do pobliskiej mariny czekał nas już tylko krótki 15 minutowy spacer i znaleźliśmy się na naszym wyprawowym jachcie Azimuth. Ale co tam jacht… Nie zdążyliśmy dobrze wejść na pokład, a tutaj pojawiła się piękna zorza… Co za uczucie, radość, a zarazem stres, aby zdążyć ją uwiecznić. W końcu nie wiadomo jak długo to zjawisko się utrzyma. A mały nerw, bo nigdy nie fotografowałem wcześniej zorzy i okazało się to nie takie łatwe. Długi czas naświetlania, względnie małe iso – próbowałem eksperymentować, choć nie wszystko wyszło, jak chciałem, ładnie i ostro. Zabrakło gdzieś w tym pośpiechu jednak stabilizacji. W każdym razie zjawisko niesamowite i coś tam wyszło 🙂

Mieliśmy świetną załogę, doświadczonego kapitana pływającego od lat po tych wodach. Z portu wyszliśmy jeszcze tego samego wieczora co przylot z Bodo. Obierając kurs na Lofoty czekało nas jakieś 12 godzin względnie spokojnej żeglugi. Względnie bo zimą Morze Norweskie potrafi płatać „figle” sztormami, o czy mieliśmy się jeszcze zdążyć przekonać.

Tymczasem w oddali już Lofoty, ale jeszcze trochę…

Pierwszym portem do którego zawinęliśmy okazała się nieduża osada Henningsvaer. To jest to słynne miejsce z Youtube, gdzie znajduje się  piłkarskie boisko na skałach.

Hennigsvaer
Hennningsvaer

Kolejny dzień to Svolvaer – uznawane za stolicę Lofotów. Do portu weszliśmy tutaj późną nocą. Jakie było moje zdziwienie rano, gdy tuż obok nas zobaczyłem te niesamowite góry.

Svolvaer

Pogoda zaczęła się stopniowo pogarszać. Prognozy na najbliższe 24 godziny wskazywały na silny sztorm, nawet 10 w skali Beauforta. Szukaliśmy schronienia…

… i tak oto schronienie znaleźliśmy w magicznym Trollfjordzie. Jest to miejsce zasługujące na szczególną uwagę. Choć nawet w osłoniętym fiordzie noc była niełatwa…

Trollfjord

Kolejne dni rejsu to m.in. miejscowość  „A” o najkrótszej nazwie na świecie, oraz urokliwe Reine, w którym to zatrzymaliśmy się chwile dłużej.Reine niewątpliwie robi wrażenie. Będąc na Lofotach to obowiązkowy punkt na mapie: pięknie położona, z każdej strony zapierający dech w piersiach widok. A niedaleko znajduje się słynna góra wspinaczkowa Reinebringen. Ale w zimie daliśmy sobie z nią spokój…

Rybołówstwo to od setek lat niezwykle istotna dla mieszkańców Lofotów gałąź gospodarki. W dalszym ciągu stanowi główne zajęcie mieszkańców archipelagu. Widok suszonej ryby (sztokfisz) to codzienność wielu lofockich portów.

Na koniec pobytu już po powrocie do Bodo odbyliśmy jeszcze całodzienną pieszą wycieczkę na pobliską plażę i tak minął nam tydzień rejsu…

Leave a comment